UWAGA! Ta recenzja ma nieco inny układ. Aby pokazać książkę zapraszam Was w pierwszej kolejności do zrobienia sobie kubka ulubionej herbaty i krótkiej refleksji nad czuciem. W dalszej kolejności poznamy króliczka Leosia i jego przygody z emocjami.

O co chodzi z tym czuciem?

Lubimy to co przyjemne. I chcemy być jak najdalej od tego co nieprzyjemne. Całkiem nieźle daje się tę zasadę zastosować w świecie zewnętrznym, jednak problem pojawia się wtedy kiedy próbujemy przenieść ją do świata naszych wewnętrznych przeżyć – uczuć i myśli. Zaczynamy oddalać się od swoich doświadczeń i jesteśmy zdeterminowani zrobić wszystko, aby pozbyć się tego co trudne. Mamy naprawdę różne sposoby na upychanie niechcianego w kącikach i zakamarkach naszej psychiki. Kiedy znajdziemy się w sytuacji, która stanowi źródło lęku, smutku, złości czy bezradności chcemy jak najszybciej obniżyć powstałe napięcie i pozbyć się dyskomfortu. Naszym celem zaczyna być jedno: nie czuć. 

W dodatku nieustannie oceniamy swoje przeżycia i emocje: „nie powinienem się tak czuć”, „pokazywanie innym emocji to słabość”, „nie wolno się złościć”, „to nic takiego, wystarczy się wziąć w garść”, „emocje wszystko komplikują”. Nakładamy na siebie kolejne ograniczenia unieważniając własne doświadczenia. Nie dajemy sobie szansy na przeżywanie. Nie robimy miejsca uczuciom, nie poświęcamy im czasu, nie zatrzymujemy się przy sobie. Po prostu ładujemy energię w nieczucie. To co myślimy o emocjach, zaczyna wpływać na to w jaki sposób działamy kiedy jesteśmy pod ich wpływem. 

Z perspektywy terapii poznawczo-behawioralnej możemy wyróżnić 4 rodzaje szkodliwego radzenia sobie z emocjami: odreagowywanie (zachowania ryzykowne, impulsywne i autodestrukcyjne np. samouszkodzenia), znieczulanie (nałogi, uzależnienia, napady objadania się), kontrola (perfekcjonizm, zamawianie się, tłumienie emocji), poddawanie się (np. unikanie)

Powstałe w ten sposób schematy emocjonalne zaczynają komplikować przeżywanie i doprowadzają do przytłoczenia lub emocjonalnej pustki. Nagle nie tylko musimy radzić sobie z tym co uczucia wywołało, ale także z tym co pojawiło się w efekcie sposobu, który wybraliśmy, aby wyregulować pierwotne napięcie. Ciężar zaczyna rosnąć.

Przykład: Nastolatka odczuwa silne napięcie spowodowane wysokim poziomem konfliktów w domu. Aby poradzić sobie z lękiem przed rozstaniem rodziców i smutkiem z powodu ciągłych kłótni wybiera nacinanie swojej skóry. Początkowo odczuwa ulgę. Jej cel został chwilowo osiągnięty – poziom lęku i smutku zmniejszył się. Zaczyna więc stosować tę technikę jako sposób radzenia sobie zawsze wtedy kiedy poczuje bolesne emocje. Ból fizyczny okazuje się łatwiejszy do zniesienia niż cierpienie psychiczne. Po pewnym czasie odczuwa wstyd i poczucie winy z powodu widocznych ran i blizn. 

W wielu procesach widzę ten mechanizm. Cierpimy (i dzieci i dorośli!) z powodu swoistej epidemii niezrozumienia własnych emocji. Oddalamy się od swoich uczuć. Konserwujemy je w sobie i barykadujemy dostęp do swoich wrażliwych cząstek, jakby w nadziei, że to uchroni nas przed zranieniem i/lub pomoże przejść przez trudne, które nas spotyka. 

Problem polega na tym, że ten mechanizm nie działa. Emocje nie znikają w próżni, nie dają się tak łatwo wyrzucić, wciąż upraszczają się o uwagę i domagają naszej troski. Odepchnięte uparcie wracają. Wszystko dlatego, że stanowią one sygnały naszego organizmu na różne rodzaje bodźców z otoczenia. Wysyłane są przez zlokalizowane w części płata skroniowego ciało migdałowate, które odbierając bodźce z otoczenia daje swoją informację zwrotną: przyjemne (radość, szczęście, zachwyt, wdzięczność etc.) lub nieprzyjemne (smutek, lęk, złość etc.). Często nie mamy wpływu na pojawienie się emocji. To po prostu informacja wysłana przez układ nerwowy, który troszczy się o to co ważne z punktu widzenia przetrwania. Emocje są potrzebne, aby powiedzieć nam o tym, co ważne. 

Potrzebujemy zatem odwagi i ciekawości, aby wyjść emocjom na spotkanie. Przestać unikać, odreagowywać, kontrolować i poddawać się. Potrzebujemy otworzyć się na hipotezę, że emocje chcą być naszymi przyjaciółmi, a nie wrogami.

Gotowi? No to… „Odkręćmy emocje”!

Bohaterem książki jest Leoś – sympatyczny króliczek, który lubi straszne filmy i książki, ale nie chce czuć strachu w prawdziwym życiu. Postanawia więc za wszelka cenę odepchnąć od siebie uczucia. Szybko odkrywa, ze ta strategia niespecjalnie działa, gdyż strach ciagle wraca. Wpada wiec na pomysł, ze wpakuje swój strach do słoika i zamknie w najciemniejszym zakamarku piwnicy. Na jakiś czas nasz mały bohater odczuwa ulgę i „pozbywa się” strachu. Króliczek zaczyna z ogromna motywacją i zapałem stosować „upychanie w słoikach” także dla innych emocji. Do kolejnych pojemników trafiają smutek, złość, poczucie osamotnienia, rozczarowanie, a także przyjemne emocje jak radość czy ekscytacja. Po pewnym czasie zauważa, że jedyne co go wypełnia to pustka. Mały bohater zaczyna specjalizować się w byciu twardym i odpornym. Dba jedynie o to, aby nie pokazywać swoich emocji. Upycha kolejne słoiki w schowku. Któregoś dnia odkrywa ze w spiżarce nie ma już miejsca na nowe pojemniki, a ścisk który zapanował w schowku powoduje że wszystkie słoiki przewracają się zalewając Leosia swoją zawartością. Wtedy króliczek odkrywa, że jego strategia nie jest zbyt dobrym pomysłem. Na początek czuje się przytłoczony ilością uczuć, jednak szybko odkrywa także ulgę wynikająca z faktu wydostania się uczuć. W ten sposób Leoś dowiaduje się, ze unikanie i „nieczucie” to kiepskie sposoby na zajmowanie się swoimi emocjami. Zaczyna odkrywać inne, zupełnie przeciwne sposoby, które pomagają przyjaźnić się ze swoimi uczuciami i traktować je z troska i czułością. Zaczyna nazywać i rozmawiać.

Dlaczego warto mieć tę książkę?

To mała książeczka to będzie wielki skarb w każdej dziecięcej (i dorosłej!) biblioteczce. Cudownie opowiedziana historia o tym, że uczucia mamy do czucia. I że inne strategie raczej nie sprawdza się w kontekście życia wewnętrznego, gdyż spowodują jedynie dodatkowe trudności i problemy. Z emocjami po prostu warto się przyjaźnić i mieć sztamę! 

Historia króliczka Leosia zachwyca mądrością przekazu, ale także warstwa wizualna. Ilustracje zapraszają do refleksji nad bogactwem, intensywnością i kolorami naszego życia emocjonalnego. Mały Leoś prowadzi czytelnika z uważnością na szczegóły. Każde uczucie ma swój kolor, który natychmiast wypełnia słoik, a gdy wszystkie uczucia wylewają się na Leosia otacza go feria barw o rożnej intensywności. Ilustratorzy pięknie pokazali także kontrast między pustka (szara strona), która pojawia się kiedy stosujemy unikanie wobec własnych emocji, a życiem w zgodzie ze swoimi emocjami, które na ostatniej stronie metaforycznie obrazuje łąka porośnięta kwiatami oraz zachwycający zachód słońca. Cudowna, mądra i czuła książeczka! 

Już wiem, że ta książka trafia na listę moich ulubionych gabinetowych pomocy. Ogromną zaletą tej książki jest fakt, że sprawdzi się w pracy zarówno z dziećmi, młodzieżą, jak i dorosłymi. Będzie dla mnie w wielu procesach pomocą w wyjaśnieniu zawiłości naszego doświadczania emocjonalnego. Lubię sięgać po picturebooki i na ich podstawie tłumaczyć skomplikowane zagadnienia. Ta książka wspaniale wpisze się w mój ulubiony trend zapraszania do przyjaźni z emocjami. Zwrócę się po nią na pewno wtedy kiedy zauważę, że sposób w jaki dziecko, nastolatek czy młody człowiek myśli o emocjach zaczyna wpływać na sposób ich przeżywania. Widzę w niej także wspaniały wstęp do psychoedukacji o naturze emocji oraz pomysł na omówienie tematu unikania emocji. Wykorzystana przez autorkę metafora „upychania emocji w słoikach” to także element, który w terapii da się wspaniale rozwijać. Wielu klientów ma „swoje słoiki” i nawet nie pamięta co w nich poupychalo, gdyż pustka zdążyła już zdominować ich przeżywanie. A zatem podróż po meandrach spiżarni można zacząć od nazwania zawartości słoików. Przydadzą się w tym celu kredki, karty z emocjami czy słowa. A potem powoli, jeden po drugim, słoik za słoikiem będziemy zaglądać do środka. Poznawać, smakować, przyglądać się, zbliżać, zoomować, rozmawiać, dialogować… A wszystko po to, by na końcu zgodzić się na czucie. Po przecież wolno powoli i w swoim indywidualnym tempie. Zupełnie tak, jak w przyjaźni. Żeby zaufać, trzeba czasu.

Pozwólcie jednak, że zauważę na koniec, że prawdziwa przyjaźń to trwały związek, w którym jest przestrzeń na bycie sobą i bardzo intymne rozmowy. 

Sami zdecydujcie czy warto przyjaźnić się z emocjami.